Nie posiadamy już nic

Jeszcze kilkanaście lat temu świat wydawał się prostszy. Kupowało się płyty z muzyką, filmy na DVD, aplikacje w wersji pudełkowej, a dane przechowywało się na fizycznym dysku. Posiadanie było normą – zarówno w świecie cyfrowym, jak i realnym. Dziś wygląda to zupełnie inaczej. Zamiast kupować, wynajmujemy. Zamiast mieć kontrolę nad własnymi danymi, przechowujemy je w usługach, które w każdej chwili mogą przestać istnieć. Przyszłość, w której niczego tak naprawdę nie posiadamy, właśnie nadeszła.

Wynajem zamiast własności

Jeszcze nie tak dawno idea wynajmowania mieszkania przez całe życie była dla wielu nie do pomyślenia. Mieszkanie było czymś, co się posiadało, a nie czymś, co się subskrybowało w formie opłaty najmu. Jednak w wielu krajach a zachodzie długoterminowy wynajem staje się coraz bardziej powszechny, zwłaszcza w miastach, gdzie ceny nieruchomości rosną szybciej niż pensje.

To samo zaczęło dziać się z technologią – przestaliśmy kupować aplikacje, gry, filmy czy nawet muzykę. Zamiast tego płacimy miesięczne subskrypcje, a gdy przestajemy – tracimy do wszystkiego dostęp. Niby mamy wszystko, ale czy coś tak naprawdę jest nasze?

Subskrypcje

No to skoro jesteśmy w temacie wynajmu, to zacznijmy od tematu wynajmu licencji. Ogólnie – super pomysł. Niestety, producentom oprogramowania spodobał się za bardzo.

The good

Kiedy ma to sens? No na przykład kiedy prowadzisz firmę, masz zmienną liczbę pracowników potrzebujących danego oprogramowania, a jako firma chcesz oczywiście mieć oprogramowanie w najnowszej wersji. Taka forma finansowania sprawdzi się również w różnego rodzaju platformach stream’ingowych – zarówno z grami, filmami, muzyką, jak i książkami czy gazetami. Nie musisz kupować każdego tytułu oddzielnie, a w ramach dostępu do usługi możesz korzystać z pełnych zasobów platformy. Jest to również świetna opcja, kiedy potrzebujemy z jakiegoś programu tylko na chwilkę, w celu zrobienia jakiejś rzeczy, ale nie chcemy wydawać majątku na licencję.

Także ja nie mówię, że subskrypcja to generalnie coś złego, wręcz przeciwnie, w niektórych przypadkach to najlepsza dostępna opcja – szczególnie w takich, w których dostajemy ciągle dostęp do nowych zasobów, lub korzystamy z mocy obliczeniowej / powierzchni dyskowej producenta aplikacji.

The bad

Są tytuły, do których lubimy powracać. W takim przypadku posiadanie dostępu do platformy nie powinno być wymagane, powinniśmy mieć możliwość wykupienia tego na własność i posiadania tego – bo to jednak dwie różne rzeczy. Możemy na przykład wykupić gdzieś dostęp do filmu lub gry na stałe, ale to nie znaczy, że mamy opcję pobrania tego na nasz dysk, czyli wciąż pozostajemy na łasce serwerów dostawcy, więc tak na prawdę wcale tego nie posiadamy, mimo, że zapłaciliśmy. Podobnie z fizycznymi grami – gry ważą obecnie tak dużo, że na płycie jest tylko cześć danych – reszta musi zostać pobrana. I znów jesteśmy na łasce dostawcy. Problem jest także z produkcjami, które wyprodukowane zostały przez platformy stream’ingowe – tych w ogóle nie da się wykupić na stałe, jeżeli chcemy mieć do nich dostęp, skazani jesteśmy na cykliczne płatności.

Druga kwestia, która mi się nie podoba, to przywiązywanie użytkownika do siebie na siłę. Jeżeli chcę skorzystać z aplikacji jednorazowo, mogę zapłacić względnie niewielką kwotę za miesiąc korzystania i logiczne, że w przypadku subskrypcji na rok wyszłoby to taniej, ale proszę nie zmuszać mnie do zakupu od razu na cały rok za dziesięć razy większą kwotę, niż mógłbym zapłacić za miesiąc! W takim przypadku drogi producencie zrezygnuj z subskrypcji i daj mi możliwość kupienia pełnej wersji, a za rok jak wypuścisz nową wersję programu, których nowych funkcji będę potrzebował, to może zapłacę za aktualizację. No chyba, że aplikacja korzysta z mocy obliczeniowej / powierzchni dyskowej dostawcy, w takiej sytuacji poproszę o opcję miesięcznej subskrypcji.

Jest jeszcze opcja, że nie korzysta ani z tego, ani z tego, a producent wciąż chce mnie obarczyć subskrypcją. No to, to już zwykłe złodziejstwo. Synchronizuję sobie dane przez chmurę za którą płacę oddzielnie komu innemu, całość operacji wykonuje się na moim urządzeniu, więc za co ja niby mam co miesiąc płacić? Za funkcje aplikacji? Spoko, wyceń je, daj możliwość jednorazowego zakupu i ja wybiorę sobie, czy chcę zapłacić raz, czy miesięcznie. Ale daj mi wybór! Ponownie – jak w kolejnej wersji pojawią się nowe funkcje, według mnie warte są aktualizacji, to zapłacę za kolejne wydanie. Kiedyś na przykład takie podejście miał Noteplan, który jednak przeszedł na plan subskrypcyjny i aktualnie nie jest już według mnie atrakcyjną opcją.

Pseudo aplikacje

Saas, czyli oprogramowanie jako usługa, to w sumie bardzo fajna rzecz. Dzięki temu działa większość usług, z których korzystamy na codzień – portale bankowe, płatności, bilety online, platformy społecznościowe i wiele wiele innych. To generalnie aktualny standard – logika aplikacji uruchomiona gdzieś w chmurze, a użytkownik korzysta tylko z interfejsu dostępowego w postaci aplikacji klienckiej lub strony internetowej. I ponownie nie mogę samemu rozwiązaniu nic zarzucić – uważam, że jest to bardzo dobre podejście, które otworzyło drzwi do cyfryzacji ogromnej ilości codziennych spraw. Lecz ponownie, twórcy oprogramowania za bardzo polubili się z tym rozwiązaniem.

Bo jest oczywiście ta druga strona medalu, czyli problem płatności. Jeżeli aplikacja pracuje na serwerach opłacanych przez twórcę aplikacji, no to normalne jest to, że musi mu się to jakoś zwrócić, więc taka aplikacja prawie na pewno dostępna będzie w subskrypcji. Spoko, tylko czy na prawdę aplikacja do notatek wymaga serwera w chmurze? Na prawdę mój telefon czy komputer nie jest w stanie obsłużyć pliku notatki? No jest, a skoro tak, to proszę nie obarczać mnie miesięcznymi kosztami za tak prozaiczną aplikację. Jasne, niektóre programy są faktycznie bezpłatne w opcji bez synchronizacji między urządzeniami, a subskrypcja otwiera przed nami te drzwi. Ale czy w takim razie nie moglibyśmy dostać opcji synchronizacji poprzez naszą własną chmurę, którą pewnie i tak już mamy gdzieś wykupioną?

Poza tym, często dochodzi do absurdalnych sytuacji, kiedy przy braku połączenia sieciowego, nie możemy w ogóle aplikacji uruchomić, bo producent oprogramowania postanowił wyrzucić na serwer wszystko, nie tylko synchronizację. Więc jest sobie na przykład aplikacja fitatu, która bez połączenia sieciowego się w ogóle nie uruchomi. Ale czemu? Ja rozumiem, że nie pobierzemy na urządzenie całej bazy posiłków i produktów, no ale chyba można zapisać w pamięci historię z 30 dni, czy stan dzisiejszy i zaprezentować użytkownikowi spożyte dziś kalorie, pomimo braku zasięgu. Otóż nie, bo aplikacja to pewnie tylko wrapper, (czyli tak na prawdę pod spodem korzystamy ze specjalnej strony internetowej), albo może i jest to pełnoprawna aplikacja, ale sama w sobie nie zapisuje żadnych danych, tylko o wszystko odpytuje serwer, więc bez dostępu do niego nie zaprezentuje użytkownikowi nic. Mnie osobiście takie rozwiązanie strasznie irytuje. Co z tego, że aplikację mam, płacę za nią, jak nie mogę dostać się no żadnych swoich danych bez internetu?

Chmura

Jak mówimy o chmurze, to pozwolę sobie przytoczyć takie znane słowa – nie ma żadnej chmury, to po prostu komputer kogoś innego. No i wydaje mi się, że wiele osób o tym zapomina. To, że jakaś aplikacja sobie pracuje w chmurze i coś tam robi, to okej, ma to sens. Ale to, że trzymamy tam ślepo nasze dane, do których tak na prawdę w każdej sekundzie możemy stracić dostęp, to już nieco dziwne…

Kiedyś tworzyło się kopie zapasowe (albo należało się do tej grupy, która dopiero miała się dowiedzieć, że się powinno), a potem nastały czasy chmur i wszyscy wesoło przenieśli tam wszystko. No i spoko, ja też, ale pamiętajmy, że ta chmura powinna być kopią naszych danych, a nie jedynym miejscem ich przetrzymywania. Także jak trzymasz coś w chmurze i masz klienta tej chmury na komputerze czy telefonie, to upewnij się, że wszystkie ważne pliki trzymane są również u Ciebie w pamięci urządzenia, a nie są to tylko odnośniki do plików. W innym wypadku w przypadku awarii serwerów, czy ataku na dostawcę chmury, pożegnasz się ze wszystkimi swoimi danymi. Ja wiem, że takie trzymanie zdjęć w Google Photos jest wygodne i oszczędza miejsce, ale fajnie jest mieć jednak kontrolę na swoimi plikami i mieć do nich zawsze dostęp, a nie tylko wtedy kiedy zapłacimy za aplikację, serwery dostawcy bedą sprawnie działały, a my będziemy mieli dostęp do sieci. No i dopóki dostawca nie postanowi sobie takiej aplikacji na przykład dłużej już nie udostępniać…

Brak bezpośredniego dostępu

Z chmurą i aplikacjami w chmurze powiązane jest jeszcze jedno zagadnie – brak faktycznego dostępu do danych. Weźmy za przykład Google Docs – załóżmy, że usługa nagle przestaje działać. Prawdopodobnie możemy pożegnać się ze swoimi dokumentami. Ale nie, byliśmy sprytni i trzymaliśmy te nasze dokumenty w Google Drive! Wchodzimy, znajdujemy nasz plik, usługa dokumentów nie działa więc go pobieramy. I co? I nic. Jest to własnościowy format Google’a, tak naprawdę pewnie tylko odnośnik do dokumentu w ich bazach danych i możemy sobie co najwyżej sprobować przypomnieć, co w tym pliku było.

Problem ten dotyczy nie tylko aplikacji działających w chmurze, ale także innych programów – chociażby Word’a. No tylko tutaj jest trochę inaczej, bo jednak tę aplikację możemy zainstalować bezpośrednio na komputerze, możemy ją nawet posiadać na własność i możemy całą tę operację przeprowadzić bez dostępu do sieci. No i mamy też faktycznie, fizycznie sam plik. Jak u nas się nie uda, możemy zgrać go gdzieś i spróbować otworzyć na innym urządzeniu.

Jednak nie wszyscy producenci oprogramowania dają nam dostęp do naszych plików. I ja oczywiście rozumiem, że każdy plik ma swój format, mamy jakieś standardy dla grafik rastrowych, wektorowych, dokumentów różnego rodzaju, certyfikatów i tak dalej. Nawet rozumiem, że niektóre programy mają całkowicie własnościowe formaty. Tylko niech istnieje możliwość posiadania takiej aplikacji na własność, żebym ja się za dziesięć lat nie zastanawiał co mam sobie z tym plikiem zrobić, bo takiej aplikacji już nie ma, nie da się zasubskrybować od nowa i zostaję z niczym – przykładem jest tu chociażby kopia zapasowa z Notion’a.

Dobrze jak chociaż mamy możliwość posiadania tego pliku, zapisania go gdzieś w jakimś formacie. Bo nie jest to oczywiste. Wiele aplikacji przechowuje dane w swojej wewnętrznej bazie danych, gdzie naszym jedynym dostępem do nich jest interfejs aplikacji, pewnie jeszcze schowany za subskrypcją. I o ile jest to spoko dla jakiś notatek jak lista zakupów, to nie przekonuje mnie to zdecydowanie w przypadku jakiś ważniejszych dokumentów, czy projektów. Nie chcę być na łasce dostawcy aplikacji…

Podsumowanie

W żadnym wypadku nie chcę być obrońcą teorii kiedyś było lepiej – bez wątpienia teraz jest lepiej (przynajmniej według mnie). Nie zmieniło się jedno – nadal łatwo nas kontrolować i ogłupiać – mamy dostęp do wolnych informacji i mediów, ale najczęściej korzystamy z masowego przekazu, który często neutralny nie jest. Mamy wszytko tak bardzo podane pod nos, że nie chce nam się myśleć. I to nas gubi.

W świecie tak wielu cyfrowych udogodnień i płatności, musimy pamiętać, by uważać na kilka rzeczy – nad tym co myślimy, co mówimy i udostępniamy, co definiuje nasze poglądy, co posiadamy, czego używamy, nad czym mamy kontrolę oraz kto i za co bierze nasze pieniądze. Mówi się, ze w internecie nic nie ginie – pamiętajcie jednak, że to raczej dotyczy rzeczy, które właśnie chcielibyśmy by zginęły, a nie tych, na których nam zależy, by ich nie utracić.

Starajmy się wybierać aplikacje, które albo coś nam faktycznie oferują w ramach tej subskrypcji, albo szukać opcji z możliwością jednorazowej płatności. Starajmy się korzystać z rozwiązań, które pozwalają nam dostać się bezpośrednio do trzymanych plików – najlepiej w jakimś znanym formacie.

Tutaj jako przykład mogę podać Obsidian’a, który pokazuje, że wszytko to co w tym poście opisałem da się zrobić. Da się dać dostęp do plików, da się pozwolić użytkownikowi synchronizować na własną rękę i da się wreszcie stworzyć aplikację, która pozwoli nam normalnie pracować bez dostępu do sieci. Także takie programy istnieją, czasem trzeba jednak poszukać chwilkę dłużej, ale według mnie warto. Myślę, że warto zawalczyć o większą niezależność w świecie cyfrowym. A jakie jest Twoje zdanie? Podziel się swoją opinią w komentarzach!

Jeden komentarz

  1. Tak jak z artykułem zgadzam się absolutnie i sam regularnie wracam do takich samych wniosków.
    Tak nie potrafię zrozumieć jak po akapitach zatytułowanych „The good” oraz „the bad” nie było akapitu „the ugly”.
    Z poważaniem Wiktor wikiyu
    Zbyt młody by obejrzeć to w kinie
    Zbyt stary by zapomnieć o tym klasyku 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *