Papier jednak gorszy

Ach, XXI wiek. Ile rzeczy jest teraz łatwiejszych i wygodniejszych. Czasem, aż nie potrafię sobie wyobrazić życia bez niektórych rozwiązań. Dla mnie jakoś intuicyjne było korzystanie z cyfrowych alternatyw i w sumie bardziej czekałem na technologie, które jeszcze nie powstały, niż narzekałem – jak duża część moich rówieśników i starsze pokolenie – że „to nie to”, „takie rozwiązania nie zastąpią klasycznych” no i, że „co papier, to jednak papier”.

Moja cyfrowa organizacja

Osobiście nie korzystałem z kalendarza, przypomnień, ani żadnych tego typu rozwiązań, aż do końca studiów pierwszego stopnia. Trochę szkoda, miałbym teraz fajną historię wydarzeń w moim życiu, ale wiadomo, jak to jest na studiach, są ciekawsze tematy 😅 Poza tym i tak dopiero w trakcie pierwszego roku „dorobiłem się” mojego pierwszego telefonu z Android’em, a jego opcje w tym czasie pozostawiały wiele do życzenia.

Kiedy pod koniec studiów inżynierskich rozpocząłem pracę i samodzielne życie na własny rachunek, okazało się, że do ogarnięcia jest o wiele więcej rzeczy. O urodzinach najbliższych już nie zawsze przypomni mama, a terminy opłat są nieubłagalne. Chwilę później doszły do tego zaoczne studia magisterskie, zmianowa praca mojej przyszłej żony i jej studia magisterskie. Nie sposób było to wszystko zapamiętać. Zacząłem więc aktywnie korzystać z kalendarza od Google’a. Wtedy już całkiem przyjemnie korzystało się z jego wersji mobilnej, a synchronizacja między urządzeniami była szybka i bezproblemowa.

Niewiele później odkryłem any.do, które od razu pokochałem i zacząłem z niego aktywnie korzystać. To chyba najlepsza aplikacja z listami rzeczy do zrobienia. Jedną z jej najciekawszych funkcji jest poranny przegląd zadań na dany dzień. Generalnie polecam sprawdzić.

Od opisanych wydarzeń minęło kilka lat, a kalendarz i listy TODO zostały ze mną w praktycznie niezmienionej formie. Nie umiałem już sobie bez nich poradzić i w sumie nie widziałem takiej potrzeby. Te dwie aplikacje zdejmowały z mojej głowy nieprawdopodobnie dużo rzeczy do ogarnięcia i zapamiętania.

Piękne organizery żony

W tym samym czasie z podziwem patrzyłem, jak moja przyszła żona korzysta z klasycznych, papierowych kalendarzy. Oboje zawsze lubiliśmy estetycznie wykonane notatki, ładnie prowadzone zeszyty, czy nawet schludnie zapisane przyklejane karteczki, więc jej kalendarz miał dla mnie jakiś niepowtarzalny urok i trochę jej zazdrościłem.

Mimo szczerych chęci nie byłbym jednak w stanie korzystać z takiego kalendarza z dwóch bardzo prostych przyczyn.

Po pierwsze wychodzę z założenia, że im mniej mam ze sobą tym lepiej. Nie lubię nosić plecaków, ani generalnie żadnych innych rzeczy tylko po to, żebym mógł do nich włożyć jeszcze więcej rzeczy. W świecie idealnym, wszytko czego potrzebuję mieści mi się w kieszeniach i nieustannie w tym kierunku zmierzam. Dlatego papierowy kalendarz, w formacie powiedzmy A5, zdecydowanie odpada.

Po drugie moim założeniem (które wynika z tego, że od samego początku korzystam z kalendarza cyfrowego) jest zapisać i zapomnieć. Liczę na to, że ustawione przeze mnie przypomnienia wystarczą i nie muszę zaglądać codziennie do aplikacji. W przypadku kalendarza papierowego trzeba jednak pamiętać codziennie do niego zajrzeć, no i generalnie zapamiętać już wszystkie zadania na dany dzień. No nie, nie o taki kalendarz walczyłem 😁

Niecałe 4 lata temu postanowiłem się oświadczyć i na szczęście powiedziała „tak” 🥰 Jednogłośnie ustaliliśmy, że ślub i wesele organizujemy samodzielnie, co spowodowało nagromadzenie się sporej ilości tematów do ogarnięcia w jednym czasie. Teraz już nie było mowy, by ogarnąć to wszystko bez kalendarza lub organizera.

Walka światów

Ja stworzyłem nowy kalendarz Google’a i udostępniłem go narzeczonej, ona natomiast kupiła nowy organizer – dedykowany tylko nadchodzącej uroczystości – oraz zaproponowała przygotowanie w domu kalendarza naściennego, w którym będziemy notowali wydarzenia związane z organizacją ślubu i wesela. Żadne z nas nie mogło przekonać drugiego do swojego podejścia, zgodziliśmy się więc prowadzić oba rozwiązania równolegle.

Nie powiem – taki kalendarz w domu był wygodny. Można było na niego szybko spojrzeć i ocenić, ile jeszcze przed nami oraz co danego dnia mamy zaplanowane. Organizer też spełnił swoje zadanie. Zapisywaliśmy tam pomysły, trzymaliśmy umowy i generalnie mieliśmy wszystko zebrane w jednym miejscu. Okazało się jednak, że moje rozwiązanie miało jedną, bardzo ważną zaletę – telefony mieliśmy przy sobie zawsze. Nawet wychodząc gdzieś na chwilkę, czy nie mając danego dnia w planach żadnych zadań związanych z organizacją uroczystości, mieliśmy ten kalendarz przy sobie – w przeciwieństwie do organizera czy naściennego kalendarza. Nieraz okazało się to zbawienne, bo niespodziewanie potrzebowaliśmy coś umówić lub sprawdzić i tylko dzięki cyfrowej kopii kalendarza nam się to udało.

Przegrana klasyki…

Ja też uwielbiam śliczne notatki i ładne kalendarze. Uważam jednak, że większym plusem jest posiadanie tych rzeczy zawsze przy sobie, niż to, że są pięknie prowadzone, ale często spoczywają w domu wtedy, kiedy ich najbardziej potrzebujemy. Poza tym wciąż idziemy do przodu i jedno nie wyklucza drugiego. Kiedy zobaczyłem, jak pięknie ludzie prowadzą zeszyty w GoodNotes lub Notability, to aż przez chwilkę pożałowałem, że skończyłem już studia.

Od czasu organizacji wesela nasz współdzielony kalendarz pozostał z nami na stałe, a żona całkowicie porzuciła prowadzenie papierowych organizerów. Z podobnych pobudek posiadamy wspólne listy rzeczy do zrobienia, współdzielone notatki, oraz cyfrową listę zakupów. Idę o zakład, że gdybyśmy teraz organizowali wesele, wszystkie notatki trafiłyby właśnie do GoodNotes.

Muszę się przyznać, że w sprawach kalendarza czy notatek, aktywnie namawiałem żonę na zmianę. W sprawy książek jednak starałem się jej nie mieszać. To był jej konik –miała całkiem pokaźną biblioteczkę i uwielbiała dużo czytać. Z biegiem czasu i natłokiem zajęć niestety coraz trudniej było jej znaleźć czas na spokojną lekturę, a wożenie ze sobą książki, by czytać ją w drodze do pracy, było uciążliwe ze względu na wagę i rozmiary. Nieraz żona widziała, jak ja czytam sobie książkę z telefonu i powoli zaczęła dostrzegać wygodę takiego rozwiązania. Lekko ponad rok temu (na swoją prośbę) dostała w prezencie Kindle’a i stała się rzecz niesamowita – po pierwsze, zniknęło z domu 99% książek, a po drugie, żona wróciła do czytania 📚

Papier przegrał. Taka jego przyszłość –zostanie reliktem przeszłości lub będą z niego korzystali ludzie nieufający technologii. Ale to na pewno nie ja. Mi służy on już tylko do wydrukowania dokumentów, których nie mogę jeszcze z jakiegoś powodu, dostarczyć w wersji cyfrowej. A przesiadkę żony-humanistki na cyfrowe rozwiązania, uważam za swój mały sukces.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *