PSM #5 – Google Music

Dla mnie pierwsza styczność ze stream’owaniem muzyki i przez długi czas niedościgniony ideał. Teraz to relikt przeszłości, jednak wciąż warty jednego wpisu w tej serii.

Google Music poznałem będąc fanboy’em Google’a. Nie wiem w sumie, czy ktokolwiek nim nie będący w ogóle z tej platformy korzystał 😅 Pomimo tego starałem się jednak oceniać tą platformę dosyć obiektywnie i patrząc na to, że moje zdanie przez lata się nie zmieniło, to chyba mi się to udało.

Dla kogo?

Tak jak wspomniałem powyżej, była to raczej opcja dla osób, które czuły z Google’m jakieś mocniejsze powiązanie. Niestety. Google ma taką swoją bolączkę, że nie potrafi dobrze sprzedać swoich usług. Oczywiście – wyszukiwarkareklamymapy czy YouTube siadły mocno, ale pamiętajmy, że zadziało się to w czasach kiedy nie było za bardzo alternatyw, które mogłyby konkurować ze świeżym wtedy podejściem Google’a. Poza tym YouTube został odkupiony, kiedy zaczął już sam się rozrastać – była to udana akcja zakupowa, a nie reklamowa. Jeżeli chodzi o wdrażanie swoich własnych rozwiązań jako alternatywy tego co już jest na rynku, no to jest o wiele gorzej. Nie będę tu wchodził w szczegóły, natomiast wystarczy spojrzeć na to jak dużo społecznościówek i komunikatorów od Google’a zostało porzuconych, żeby poczuć o jakim problemie mowa.

I tak trafiamy na Google Music, które próbowało przebić się przez iTunes, czy Spotify. Niby nie polegli, tylko dołączyli się do YouTube, ale jako niezależna platforma raczej szybko stałaby się nieopłacalna. Nie odbiegając od tematu – ten „upadek” spowodowany był właśnie przez brak marketingu skierowanego w jakąś konkretna grupę docelową. Kto miał wiedzieć, ten wiedział, używał i był zadowolony. I niestety nikt więcej, a co gorsza YouTube Music zdaje się podzielać ten sam schemat. Gdyby nie „dorzucanie” go do subskrybcji serwisu wideo, to raczej skończyłby podobnie jak poprzednik.

Koszt

Platforma opłacana była w postaci miesięcznego abonamentu (subskrybcji). Dla pojedynczego użytkownika usługa kosztowała 19,99 PLN, a opcja rodzinna pozwalała korzystać z serwisu nawet 6 osobom, w cenie 29,99 PLN. Dostęp do platformy można było przetestować przez 30 dni za darmo.

Google Music posiadało bardzo ciekawą opcję darmową. W ramach bezpłatnego pakietu użytkownik mógł przesłać do serwisu aż 20 000 swoich własnych utworów, które mogły być odsłuchiwane na dowolnym urządzeniu. Wraz z usługą pojawiła się (a potem także razem z nią znikła) możliwość kupowania muzyki w sklepie Play, także użytkownik mógł kupować albumy i utwory na własność, a następnie nieodpłatnie przechowywać je w chmurze. Całkiem spoko.

Zalety

Tych platforma miała całkiem sporo, jednak jak się później okazało, część z nich jest standardem w świecie stream’owania muzyki. Niemniej, kilka rzeczy wyróżniało ją na tle konkurencji, porozmawiajmy więc o nich.

Edycja metadanych

O tak tak 🤤 Do tego szybko się przyzwyczaiłem! Dla mnie – freak’a porządkowania danych, to wspaniała funkcja. Kiedy używałem Google Music, to miałem w bibliotece o wiele większy porządek. Poza playlist’ami trzymałem w niej także albumy i pojedyncze utwory – głównie dlatego, że miałem wgrane sporo swojej muzyki. Teraz, kiedy korzystam już tylko z list, nie jest to dla mnie aż tak ważna funkcja, jednak bardzo ją doceniam 🙂

Podobnie jak w Apple Music, tak i w Google Music edycja metadanych możliwa był tylko w witrynie internetowej w wersji na duże ekrany.

Własna muzyka

Już pobieżnie o tym wcześniej wspomniałem, ale podsumujmy. Serwis oferował możliwość przesłania nawet 20 000 utworów i to w opcji bez płatnej subskrybcji. Wow!

Licznik odtworzeń

Czy to potrzebne? Zdecydowanie nie, ale jakoś polubiłem spoglądanie na ten mały numerek obok utworu, który mówił mi ile razy go odsłuchałem. Było w tym coś fajnego.

Wady

Intrygujące. Myślałem, że tych unikalnych zalet było więcej, a tu proszę. Dlatego dogłębna analiza jest lepsza, niż opinia na podstawie zapamiętanych wrażeń i odczuć. No dobrze, to przejrzyjmy teraz wady. Tych nie kojarzę zbyt wiele, ale może znów się zaskoczę?

Dzielenie się muzyką

To identyczny problem jak w przypadku Apple Music. Nie chodzi tu o brak takiej możliwości, a o fakt, że nasz rozmówca / odbiorca z tej platformy nie korzysta, przy czym w przypadku Google Music to prawdopodobieństwo było o wiele większe.

Playlist’y

Spotify bardzo szybko przyzwyczaja do mnóstwa playlist, które idealnie wpiszą się w każdą sytuację czy nastrój. Google Music także próbowało swoich sił w tym obszarze, jednak to zdecydowanie nie był ten sam poziom. Podejrzewam, że algorytmy generujące takie listy opierają się w dużej mierze na zachowaniach użytkowników — tych jednak w serwisie było zdecydowanie mniej niż w Spotify, także ciężko byłoby konkurować w tym obszarze.

Pojedynczy stream

I po raz kolejny narzekam na to samo. Nie jest to jakiś deal breaker, ale jednak przyjemnie byłoby mieć możliwość skorzystania z usługi na dwóch niezależnych urządzeniach. Szczególnie w przypadku, w którym korzystamy z własnych utworów przesłanych do biblioteki. Niestety, uruchomienie odtwarzacza na kolejnym urządzeniu powodowało zatrzymanie stream’owania na dotychczasowym.

Krótkie podsumowanie

Z perspektywy czasu muszę to przyznać — nie była to usługa idealna. Miała jednak kilka ciekawych rozwiązań, którymi mogłaby zainspirować się konkurencja, a już w szczególności następca tego serwisu. Czuję do Google Music pewien sentyment, jednak zdaję sobie sprawę, że nie wróciłbym do korzystania z tej platformy. Wciąż jednak pozostaje ona dla mnie dobrym odnośnikiem do analizowania nowych usług.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *