PSM #6 – Podsumowanie

Kilka słów wyjaśnienia, dlaczego niektóre platformy postanowiłem w tej serii pominąć oraz porównanie tych, które do niej trafiły.

Tidal – pomimo całkiem sporej popularności, pominąłem go w tej serii rozmyślnie. To platforma dla audiofili, których nie przekonają raczej inne argumenty niż jakość muzyki. Rzeczywiście, bezstratna jakość CD (1141 Kbps) może robić wrażenie na osobach, które potrafią to usłyszeć. Niektóre materiały dostępne są nawet w jakości High-Res (2304 Kbps – 9216 Kbps). Ja nie jestem w stanie wyłapać różnicy między jakością 256 / 320 Kbps, która dostępną jest w opisywanych przez mnie platformach, a jakąkolwiek wyższą. I wcale nie używam słabego sprzętu do słuchania muzyki, raczej jest to wyższa półka amatorska.

Nie mówię, że Tidal jest zły. Po prostu dla mnie platforma ta nie ma do zaoferowania nic, na czym by mi zależało. Z YouTube Music przegrywa wielkością biblioteki, ze Spotify ilością użytkowników oraz wspieranych urządzeń, a z Apple Music natywnością rozwiązania i integracją z ekosystem. Poza tym, serię PSM kieruję raczej do przeciętnych użytkowników (w kontekście zainteresowania muzyką oczywiście), stąd też decyzja o pominięciu tej platformy.

Oczywiście serwisów do stream’owania muzyki jest więcej – chociażby Deezer (rownież wspierający jakość 1141 Kbps), czy Amazon Music. Osobiście ich nie testowałem, więc ciężko mi się wypowiadać. Wydaje mi się jednak, że nie przewyższają konkurencji niczym znaczącym – ani liczbą użytkowników, ani wielkością biblioteki, ani liczbą wspieranych urządzeń. Gdyby było inaczej, prawdopodobnie zdobyłyby większą popularność. Z podobnych powodów zresztą Google Music nigdy nie było tak liczącym się graczem, jak chociażby Spotify. Zresztą, zerknijmy na liczby – one nie kłamią.

Amazon Music wypada całkiem nieźle, ale nie zdobył popularności u nas w kraju, więc i ja sam nie brałem go pod uwagę szukając usługi dla siebie. Jeżeli jednak powstanie kiedyś kolejna część serii, to z pewnością będę chciał przetestować ten serwis, aby porównać go chociażby z platformą Tidal.

W porządku, to już się wytłumaczyłem czemu niektóre platformy pominąłem, więc do sedna. Porównajmy to, co do mojej serii wpisów trafiło.

Interfejs

Z firmą Apple często kojarzone jest hasło „just works”. Apple słynie z prostych rozwiązań, dobrych UI i UX, a użytkownicy bardzo szybko odnajdują się w interfejsach ich aplikacji i korzystają z nich z przyjemnością. W tym przypadku wydaje się jednak, że to Spotify zrobiło to lepiej. Interfejs użytkownika jest tam banalnie prosty, wszystko jest na swoim miejscu, a treści które użytkownik wykorzystuje najczęściej serwowane są mu na stronie głównej, wraz z propozycjami do odkrycia.

To co wygrywa jednak w interfejsach Apple jest fakt, że dobry UI nie ogranicza funkcjonalności. Może z puntu widzenia UX nie są to zawsze super intuicyjne rozwiązania ale mam wrażenie, że Apple ma w tym swoją logikę – podajmy użytkownikowi na tacy to, co co każdy potrzebuje, a nieco bardziej zaawansowane opcje pozostawmy do odkrycia. Na końcu jednak, kiedy odkryjemy już te dodatkowe opcje, okazuje się, że są one tak oczywiste, że to trochę nasza wina, że tak późno je odkryliśmy (na przykład szukaliśmy czegoś w opcjach w rozwijanym menu, a wystarczyło dwukrotnie kliknąć).

W  Spotify, w przeciwieństwie do innych serwisów opisywanych w ramach tej serii, domyślną akcją jest losowe odtwarzanie utworów i nie ma jako takiej opcji (przycisku) do odtwarzania w domyślnej kolejności na liście / w albumie. Oczywiście jest na to sposób – wystarczy kliknąć w pierwszy tytuł i rozpocznie się odtwarzanie w kolejności zdefiniowanej na liście. Inne serwisy oferują taką możliwość bardziej intuicyjnie, poprzez dodanie dwóch przycisków obok siebie. Spotify ma jednak troszkę inne założenia – tutaj to platforma ma serwować muzykę. Bez przerw i nakładu pracy ze strony użytkownika. W tym serwisie bardziej klasyczne przesłuchiwanie albumów jest czymś niestandardowym. Myślę jednak, że dla znakomitej większości użytkowników to wygodne rozwiązanie.

Generalnie interfejsy nie różnią się jakoś bardzo – w końcu to aplikacje do słuchania muzyki. Żaden z serwisów nie dokonał tu jakiejś ogromnej rewolucji. Ekrany główne serwują nam treści ostatnio odtwarzane i polecane. Biblioteka, aktualnie odtwarzany utwór i związane z nim opcje odtwarzania oraz wyszukiwarka są łatwo dostępne. Różni się oczywiście implementacja samych funkcjonalności, ale o tym troszkę więcej poniżej oraz oczywiście w poszczególnych postach tej serii.

Biblioteka

Największa różnica pomiędzy serwisami (zauważalna dla użytkownika końcowego) znajduje się chyba w sposobie implementacji biblioteki. Tutaj moim faworytem jest Apple Music, ale wynika to troszkę z przyzwyczajenia do starszych odtwarzaczy i ogólnie sposobu zarządzania i odtwarzania muzyki. Jak wspominałem już w dedykowanym poście – YouTube Music robi dla mnie troszkę za duży bałagan w serwisie wideo, a Spotify za bardzo to utrudnia.

Generalnie w Spotify za bardzo nie mamy biblioteki. To bardziej taki zbiór (który na szczęście możemy filtrować) ze wszystkimi naszymi listami, a także artystami i listami, które obserwujemy. Jak już wspominałem – przesiadając się na Spotify przebudowałem swoją bibliotekę i teraz korzystam już praktycznie tylko z list. To znaczy do zarządzania to tylko. Czasem tylko jeszcze odtworzę sobie album jakiegoś wykonawcy, ale to raczej sporadyczne sytuacje.

Jako wisienka na torcie oczywiście pozostaje przesyłanie własnej muzyki, na które w poszczególnych odcinkach serii tak mocno zwracałem uwagę. Zależy mi na tej funkcjonalności i szkoda, że nie ma jej w Spotify. Jest na to oczywiście sposób – muzykę trzymamy w folderze na jakimś serwisie chmurowym i w urządzeniu mobilnym i aplikacji desktop’owej możemy taką lokalną bibliotekę podłączyć. Jest to jednak rozwiązanie troszkę drewniane, ponieważ nie mamy dostępu do tych utworów z poziomu odtwarzacza w przeglądarce, generuje to dodatkowy koszt korzystania jakiejś chmury no i musimy mieć wszystko pobrane do offline – nie da się takich utworów stream’ować. Mam nadzieję, że kiedyś Spotifydoda możliwość wgrywania własnych utworów. Oraz, że wraz z YouTube Music, pozwolą edytować metadane…

Strumienie

Sprawą troszkę mniej ważną jest sposób zarządzania strumieniami. Opisałem jak wygląda to w ramach konkretnych aplikacji w poszczególnych odcinkach serii. Ponieważ jednak jest to podsumowanie (do którego wiele osób przejdzie pewnie bezpośrednio), to chcę zwrócić uwagę na to, że różnice na tej płaszczyźnie występują i warto się z nimi zapoznać przed dokonaniem wyboru.

Podsumowanie podsumowania

Generalnie Apple Music to jak dla mnie król wśród usług, tak jak kiedyś Google Music. Nie ma siły przebicia przez związanie z ekosystemem – ale to też trochę plus tej usługi.

YouTube Music kuleje z separacją biblioteki od serwisu wideo, poza tym to całkiem solidna pozycja na liście.

Spotify brakuje według mnie sporo, a jednak to on jest najczęściej wybierany. I po zastanowieniu się nie dziwię. Spotifypo prostu serwuje muzykę, w sposób najprostszy, jak najmniej angażując użytkownika. Nie jest to aplikacja do zarządzania biblioteką muzyczną. To aplikacja do rozrywki i konsumpcji. W tym jest świetna i dokładnie tego większość z nas szuka. Jeżeli po przeczytaniu tej serii nadal masz wątpliwości to najbardziej polecam Spotify. To prawie na pewno to, czego szukasz. I przy okazji zapraszam na mój profil.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *